Dzisiejszy post będzie poświęcony kotom, ponieważ wczoraj było ich małe święto. Nie wiem jak Wy, ja jestem mega kociarą i czasem się śmieję, że gdyby nie zechciał mnie mój mąż, to zostałabym typową starą panną ze zgrają kotów :D Bo jak tu nie kochać tych dumnych futrzaków.
Koty w sumie były ze mną od urodzenia. Tuż po tym jak się urodziłam, mama przygarnęła chorego kota do domu. Pielęgniarka jak zobaczyła stan tego kota to aż się przeraziła i zwymyślała moją mamę że mogę się zarazić i w ogóle. Ale się nie zaraziłam a kot pod opieką wyzdrowiał. Był to rudzielec, mądry kot, który bawił się ze mną w chowanego, zaczepiał psy na podwórku i zadowolony oglądał z siatki jak się wściekają. Nazywał się Dzidek. Jednak któregoś dnia wezwała go matka natura i poszedł w dal. Szukaliśmy go, widzieli go różni ludzie, lecz niestety już się nie odnalazł. Niestety go Wam nie pokażę, gdyż nie mam żadnego zdjęcia.
Następnym kotem w moim życiu była malutka kulka, którą znalazłam w krzakach pod blokiem. Kotka-matka zostawiła biedaka tuż po urodzeniu z pępowiną i łożyskiem. Gdyby nie jego piskliwe miauczenie bym go nie usłyszała i by najpewniej zginął. Wychowanie tego malca było ciężkie. Karmiliśmy go strzykawką, ciągle byłam cała w mleku, kaszce i wszystkim co się dało. Tak się przyzwyczaił do strzykawki i do tego że jedzenie samo mu wpada do pyszczka, że jak już był troszkę większy to nie chciał się sam nauczyć jeść, nadal domagał się strzykawki. Ale po wielu trudach się udało. Na początku rodzice chcieli go komuś oddać i żeby go nie przyzwyczajać do konkretnego imienia nazywaliśmy go po prostu "Kotek" które ja z czasem przerobiłam na "Kicek" Ja się wyprowadziłam a ta szarobura szelma została u rodziców.
Na swoim długo bez kota nie wytrzymałam. Tak długo marudziłam o kocie, że w końcu mój, wtedy jeszcze chłopak sam zaczął przeglądać stronę schroniska i różnych fundacji. Chciałam pomóc jakiemuś kociakowi, otoczyć go miłością na jaką kot zasługuje. Mój N znalazł na stronie fundacji Miauczykotek Sabinkę, małą kocią biedotkę, której nikt nie chciał z powodu jej chorych oczków. Ja zakochałam się w niej od pierwszego wejrzenia. Nazwaliśmy ją Lili. Była przecudownym zwierzakiem. Kochanym, miłym, spokojnym. Gdy ją przygarnęłam miała 3 miesiące. Udało nam się ustabilizować jej wzrok. Niestety los chciał, że po 3 miesiącach przeszła przez Tęczowy Most. Do tej pory na jej wspomnienie stają mi łzy w oczach., ponieważ w niej nie można było się nie zakochać. Ona kradła całe serce. W momencie jej śmierci nawet niebo płakało - w ciągu słonecznego dnia nagle lunęło z całej siły. Długo nie mogłam sobie znaleźć miejsca bez niej.
Długo się zarzekałam, że nie chcę żadnego kota. Że w moim sercu na zawsze pozostanie Lili. Ale to nie była prawda. Po prostu rana po jej stracie musiała się zagoić. Kiedy to się stało, moje serce znów zaczęło ciągnąć do przygarnięcia następnego kota.
N długo mi nie pozwalał przygarnąć nowego futrzastego szczęścia, ale któregoś dnia kiedy wróciłam do domu powitał mnie futrzastą czteromiesięczną miauczącą kulką. Babcia N na swojej działce znalazła tego kociaka. I znów winą była wyrodna matka. Dopuszczała do siebie wszystkie swoje kocie dzieci, tylko tego jednego odtrąciła. Kociak przez tydzień chyba chodził bez imienia. Nie miałam w ogóle pomysłu jak go nazwać. Któregoś dnia jak po swojemu zaczął się przymilać i patrząc na mnie swoim wzrokiem powiedziałam do niego bezwiednie "Tak, jesteś piękny i uroczy" i wtedy przypomniała mi się piosenka zespołu Łzy "Narcyz". Postanowiłam tak nazwać futrzaka, ale dziwnie brzmiało takie poważne imię Narcyz do takiego malca więc zdrobniliśmy go do Cyzia.
Cyzio wyrósł na dużą, dumną szelmę. Ale i tak został Cyziem, Cyźkiem, Cyziosławem, Cyzieńkiem. I powiem że także zdrajcą. Cyziek był strasznym urwisowatym kotem jakiego jeszcze ani ja ani N nie mieliśmy. Przechodził siebie, diabła miał za futrem. N nieraz puszczały nerwy i groził że odda go komuś bo więcej nie zdzierży jego wybryków. Oczywiście to ja stawałam w jego obronie, chociaż sama nieraz miałam ochotę go obedrzeć ze skóry. Ja go karmię, bo N powiedział że to mój kot i on go nie będzie do siebie przyzwyczajał. I jak ta okropna szelma się odpłaca? Mnie traktuje jk chodzącą lodówkę a swą bezgraniczną (tak, kot może okazywać bezgraniczną miłość, uwierzcie) miłość okazuje N.
N może z nim robić wszystko, a Cyziek i tak do niego przyjdzie będzie się przymilał, to z nim się wita pierwszy i prosi o głaski. W życiu nie widziałam, żeby kot tak zabiegał o uwagę człowieka. O Cyziu pewnie usłyszycie jeszcze nie raz, bo i tak pozostaje moim kochanym kotem.
Ale może przestanę pisać o swoich milusińskich, chciałam Wam jeszcze pokazać kocie kartki jakie dostałam odkąd zainteresowałam się postcrossingiem, czyli gdzieś od około września.
Pierwszą moją kocią pocztówkę dostałam od Lii z Holandii. Jest to przeuroczy rudzielec na zielonym tle. Jedno z moich ulubionych połączeń kolorystycznych. Karteczka szła 2 dni i pokonała trasę 1 028km.
Link do pocztówki na postcrossing
Drugą kocią karteczkę otrzymałam od Chinki Cathy. Kotełek na zdjęciu ma lekkiego zeza (albo mnie się tak wydaje) i mnie całkowicie rozbraja. To i fakt, że to była moja pierwsza pocztówka na której ktoś tak bardzo się rozpisał, co mi się bardzo podobało spowodowało, że wysłałam karteczkę z podziękowaniem. Link do pocztówki na postcrossing
Ten kotek z Chin podróżował do mnie 51 dni i pokonał 8 397km
Link do pocztówki na postcrossing
Następna kotełkowa kartka którą otrzymałam to kartka z serii "Picatso" Postcrosserka sama ma 4 koty. Kartka dotarła do mnie ze Stanów od Lisy. Podróżowała 10 dni i pokonała 7 161km
Link do pocztówki na postcrossing
Ostatnia karteczka z kocim motywem przywędrowała do mnie wczoraj w ślicznej kopercie w kwiatki, z oryginalnym trójkątnym znaczkiem z Rosji od Eleny, która także ma kota. Tutaj kotek nie jest sam, lecz w towarzystwie sowy. Śpiewają w duecie do księżyca w pełni. Dostałam także kilka znaczków (nie kocich) do mojej nowo powstającej kolekcji. Kartka podróżowała 19 dni i przebyła 1 558km
Link do pocztówki na postcrossing
A Wy macie w swoich rodzinie koty? Lubicie je?
Wszystkim Waszym futrzastym milusińskim składam najmruczniejsze życzenia, aby w miseczce nigdy nie brakowało przepysznego jedzenia, a na co dzień nóg do spania i rąk do głaskania oraz poddanych do usługiwania i wyznawania jako kociego boga. Pozdrawiam :)
w moim domu rodzinnym długo były i koty i psy, ale ponieważ mieszkaliśmy na wysokim piątym piętrze to niestety po paru kocich tragediach (a w tamtych czasach nikt raczej nie myślał o osiatkowaniu okien itp) zdecydowano się, że zostajemy tylko przy psach. kiedy moja ukochana sunia po 12 latach odeszła w domu zrobiło się tak pusto, że było nie do wytrzymania. niestety ja wyjeżdżałam na studia, moja mama do pracy za granicę więc pies sam w domu z pracującą ciocią zwyczajnie by się męczył. padło na kota. najpierw był kilkutygodniowy Werter, który, jak się niestety okazało, miał źle rozwinięty przewód pokarmowy i nie przeżył operacji. po jakimś czasie pojawiła się wzięta od weterynarza Namira zwana potocznie Kocią, którą poprzedni właściciele najprawdopodobniej katowali, bo bardzo długo nawet lekkie podniesienie głosu lub ręki dosłownie paraliżowało kota. była alergikiem, którym mógł jeść tylko ryby, straciła niemal wszystkie zęby, ale przeżyła z nami, myślę że szczęśliwych, prawie 10 lat, w ubiegłym roku odeszła. mama wzięła teraz małego zdziczałego diabła, Helkę, która demoluje dom i jest najbardziej absorbującym kotem jakiego widziałam. a ponieważ ja definitywnie wyprowadziłam się już z domu to gdy wreszcie warunki na to pozwoliły przekonałam mojego Szymona, żebyśmy zaadoptowali jakąś kocią biedę. i tak w ubiegłym roku trafiła do nas dwuletnia Raissa, najmniej koci kot jakiego do tej pory miałam. ale zakochałam się w niej od pierwszego wejrzenia. z chęcią wzięłabym kolejnego, ale nasz grubas jest niestety typową jedynaczką, z wszelkimi innymi kotami się po prostu non stop bije ;)
OdpowiedzUsuńwszystkie Twoje kotałki były i są przepiękne. Cyzio bardzo zmężniał i wygląda teraz na kawał kota, który nie daje sobie w kaszę dmuchać :)
z kocich kartek natomiast najbardziej podoba mi się kot-zezolek i ta rysunkowa kartka z kotem i sową. są najbardziej urocze :)
Czytając historię o Twoich kotach, po prostu się wzruszyłam. Nie mogę słuchać takich rzeczy, bo od razu łzy mi stają w oczach. Przez moją rodzinę przewinęło się sporo kotów, ale towarzyszyły nam one na zewnątrz. Pierwszym domowym kotem jest obecny rudzielec Toffik, który w sumie jest moim kotem. Jako, że mieszkam obecnie z Rodzicami, to kot ma również "dziadków", a oni mają "wnusia" :D Role rozlożyły się jak w rzeczywistości, czyli z "mamusią" - mną śpi, wszędzie za mną chodzi,a jak pojechałam na dwa tygodnie to miauczał, rozpaczał i mnie szukał. Moja mama jako typowa "babcia" dba o potrzeby żywieniowe, czyt.przekarmia, a do mojego taty, czyli "dziadka" biegnie na zabawę :D Ubaw mamy z Toffikiem - aportuje na przykład :D
OdpowiedzUsuńWszystkiego dobrego dla Twojego kota :)
Życzenia mnie rozwaliły :D
Lubię koty, te mrukliwe miękkie futerka, które łaszą się do nóg, ale wolę jednak psy, z którymi można iść na spacer, porzucać piłkę i potarzać się w trawię ;)
OdpowiedzUsuńOjejku, historie mnie bardzo poruszyły! Najpierw ta z rudzielcem chwyciła mnie za serducho. To wspaniałe, że wyzdrowiał i się zadomowił, aczkolwiek szkoda, że się nie odnalazł :(. Macie dobre serce z tymi kociakami! Historia z Kotkiem-Kickiem również mnie rozczuliła, to wspaniałe, że tak się nim opiekowaliście. SMutno mi na myśl o Lili, choć dałaś jej cudowne 3 miesiące. Za to Cyziek widzę nadrobił za te wszystkie kochane kulki! Ja nigdy nie miałam kociaka w domu.
OdpowiedzUsuńCo do pocztówek - ta ze stanów mnie rozbroiła, jest świetna :D! Choć i ta z Rosji budzi uśmiech na mojej twarzy :). W kwestii postcrossingu - otrzymanych kartek z kociakami mam niewiele, aczkolwiek duuuużo czystych mieści się w albumie :).
Nie jestem kociarą, zdecydowanie wolę psy. W domu mam kociaka Karolinę, chodź w skrócie gadamy Karol :P Przygarnęliśmy ją po przeprowadzce sąsiadów do Niemiec. Bardzo ją kocham, ale ma te swoje drogi i czasem czuję właśnie jakbym była dla niej tylko lodówką. Chodź czasem zaskakuje i przychodzi się tulić i tylko tulić. Nawet od kilku dni śpi ze mną :P
OdpowiedzUsuńUwielbiam koty, nawet na dzień maturzysty byłam właśnie za kotka przebrana! Widzę tu pełno ślicznych kotków, oszalałam ;) Choć mam psa to jestem kociarą i mam nadzieję, że kiedyś spełnią się moje trzy must have: wanna, spad w pokoju no i kotek, który robi pełno śmiesznych rzeczy :3
OdpowiedzUsuńUwielbiam koty, nawet po cichu przyznamy iż wole je od psów choć porównywanie tych dwóch gatunków jest czysta głupota :) Podobnie jak i u Ciebie od małego w domu rodzinnym zawsze pod nogami ósemki kręcił jakiś futrzak. I tutaj wywołałeś moje wspomnienia, moim pierwszym nie moim kotem była piękna kotka mojego wujka.
OdpowiedzUsuńTo była prawdziwa dama i łowczyni numer jeden, podeszła do tego kogo chciała a najbardziej ceniła mojego dziadka,pamietam scenę jak wszyscy siedzieli i rozprawiali o czymś w ogrodzie a kocica sprytnie wynosiła całe pęto kiełbasy z siatki na zakupy dziadka.
Pózniej przyszedł czas na mojego pierwszego kota, Kuba dumny i wielki czarno biały kocur. Wychował się od małego z naszym psem, pamietam jak spali wtuleni w siebie i jak Kuba szedł z nami na spacer. Rex na smyczy a Kuba obok po płocie :)
Nie zapomnę tez dwóch braci Pucka i Tygrysa,dwa kochane urwisy niestety zostały otrute przez jakiegoś złośliwego sąsiada. Po tym moja mama nie chciała mieć już kotów, dopiero jak byłam na studiach zdecydowała się wziąć do domu kotkę perską - Pusia była prawdziwym bystrzakiem i niesamowicie sprawnym kotem, taka nasza domowa wiewiórka, przeżyła całe 14 lat !
Dziś w UK tez mam kota, mój Feliks ma 3 latka i jest kochanym futrzakiem,pisałam o nim w jednym z moich postów.
Ciekawe masz kartki, ja tez lubię kocie kartki i pokaże je już w tym tygodniu :)