W technikum miałam przyjaciela, z którym mieliśmy dużo wspólnych zainteresowań. Dzieliliśmy się spostrzeżeniami, uwagami, różnymi ciekawostkami, nowościami. Często była to muzyka. Często ja jemu bądź on mnie wysyłaliśmy linki do piosenek na youtube z pytaniem "A tego wykonawce znasz?" Tak też odkryliśmy Lindsey Stirling, tańczącą skrzypaczkĘ, wykonującą covery ale i także swoje autorskie utwory Obydwojgu nam się na prawdę przypadła do gustu, informowaliśmy się nawzajem o nowych jej piosenkach, omawialiśmy nowe teledyski. Zaraźliwa w jej muzyce i teledyskach jest jej energia, lekkość. Dzięki niej pokochałam skrzypce jeszcze bardziej. W 2014 roku był jej koncert w Warszawie, jednak głupia pomyliłam miesiące. Byłam pewna że koncert ma miejsce w listopadzie i na początku października uświadomiłam sobie że to jednak w połowie października. Biletu kupić nie zdążyłam i byłam zła na siebie, gdyż bardzo chciałam artystkę zobaczyć na żywo. Mam nadzieję, że kolejnego jej koncertu nie przeoczę w tak głupi sposób. Ale w tym poście nie chcę omawiać dokładnie jej muzyki, tylko inne jej małe dzieło. Otóż Lindsey ostatnio wydała książkę ze swoją biografią i to właśnie o niej chciałam napisać.